Martwy język?

Po co łacina, greka i inne martwe języki? Przecież nie można się nimi porozumiewać? I do niczego nie można ich wykorzystać?

 

Mogę tylko wierzyć, że większość z nas ma świadomość jak ważne są te języki w kontekście zrozumienia historii i kultury . Nie wspomnę już o logice i ćwiczeniach umysłu. Jednak myślę o czymś jeszcze.

W greckiej filozofii poznanie było instancją ostateczną. Książka Giorgio Colli znakomicie to wyjaśnia. Tylko poprzez naukę i doświadczanie możemy odkryć sens naszego życia. Cokolwiek masz lub osiągniesz jest ważne, ale to tylko krok na drodze poznania siebie. W tym sensie znajomość łaciny, greki i studiowania tzw. martwych języków pozwala wspinać nam się wyżej – widzieć i wiedzieć więcej. W tych językach zapisano  czystą wiedzę i napisano wszystko o ludzkich emocjach. Z praktycznego punktu widzenia taka wiedza daje zupełnie inna perspektywę – komfortowy dystans do świata nastawionego konsumpcyjnie.

Przyznaję, że dla mnie jako dla osoby, która spędziła kilka lat studiując grekę i łacinę, trudno jest pogodzić się z wyrażeniem „języki martwe”. Moim zdaniem, sami jesteśmy martwi, jeżeli skupiamy się jedynie na tym, w jaki sposób rozwijać praktyczne umiejętności i iść do przodu. W tym zdobywaniu więcej i więcej jest przegrana, ponieważ cokolwiek posiadasz, masz zawsze przy sobie (omnia mea mecum porto). Czyli to co należy do Ciebie masz… w głowie i w sercu. Zatem nie ma ‘martwych języków’. Piszę to słuchając Yasmine Levy, która śpiewa w Ladino – języku wywodzącym się ze starohiszpańskiego z wyraźnymi wpływami hebrajskiego, aramejskiego, arabskiego, tureckiego i greckiego…

Fot. Yasmine Levy

Wszelkie prawa zastrzeżone dla justynaniebieszczanska.com © 2017 - 2024