Przysłuchiwałam i przypatrywałam się ostatnio prezentacjom. Tym mniejszym ( one-to-one), większym i również tak specyficznym, jak prezentacje doktorantów. Podsumowałabym je jednym dosadnym zdaniem, zapożyczonym od pewnego profesora” : d*** nie urywa!
Dzielę się kilkoma spostrzeżeniami, które wierzę, że pozwolą każdemu na doskonalenie siebie w kontakcie i lepszym porozumieniu z drugim człowiekiem. Wiadomo, każdy biznes to rodzaj prezentacji, a każda prezentacja to opowieść o relacji człowiek – człowiek. Co zrobić, aby nie fundować sobie porażki?
Jeden i słuszny kierunek
Prezentacja jest rodzajem pułapki komunikacyjnej. Z jednej strony mamy swój czas, mamy głos, mamy warunki, aby powiedzieć to, co jest ważne dla nas, ale z drugiej strony zapominamy, że komunikat jednokierunkowy nie jest prawdziwą komunikacją.
Tak bardzo zachłystujemy się tym że słuchają i zapominamy, że:
może nam się wydaje, że tylko słuchają,
może słuchają, bo są dobrze wychowani,
może tak sobie siedzą czekając na następnego prelegenta
może…
Czy naprawdę nie interesuje cię, czy słuchają, co słyszą, o czym chcą posłuchać?
Tak jestem dobry, że każda publika mnie kupuje
Błąd najprostszy, jaki jest popełniany to brak wcześniejszej informacji o odbiorcach, publiczności.
Pytanie: kto będzie na sali, warto zadać organizatorom. Można zapytać o doświadczenia poprzednich prelegentów, którzy mieli do czynienia z podobną publicznością. Można samemu uruchomić ankietę do potencjalnych uczestników.
Jest jeszcze jedna możliwość – zebranie informacji na miejscu. Wystarczy prosta obserwacja, np. na sali jest przewaga kobiet czy mężczyzn. Warto być na przerwie przed swoją prelekcją i porozmawiać z uczestnikami.
Dodatkowo w trakcie samej prezentacji możemy wprowadzać zmiany uwzględniając zainteresowania i potrzeby słuchaczy.
Na każdym z tych etapów liczy się, ile zadałeś pytań:
- pytań przed (do organizatorów),
- pytań na miejscu (do uczestników),
- pytań w trakcie (podczas prezentacji).
Błędy, które popełnia większość
Oprócz bazowania na komunikacie (a nie komunikacji) i nie wykorzystaniu pytań, najbardziej szkodzi prezentacji – demonstracja ego prelegenta.
Nazwałabym to postawą:
“Słuchajcie, bo ja powiadam wam, że ja wiem. Ja wam to powiem. Cisza, ja mówię. Dziękujcie, że ja tu jestem”.
Słyszę czasami komunikat ze sceny: jestem tu dla was, specjalnie dzisiaj przybyłem, a następnie z każdym słowem wiem, że przybył tu dla siebie, aby dokarmić swoje ego, zapewnić mu ucztę. Przybył po oklaski.
Czy to źle?
Nie w tym rzecz i nie mi oceniać, ale istotna jest samoświadomość prelegenta, która można podzielić na 3 poziomy:
- poziom pierwszy: kiedy robi to tylko dla siebie, dla własnego ego i każda prezentacja ma jeden cel: dowartościować siebie,
- poziom drugi : kiedy potrafi swoje ego usadzić w ostatnim rzędzie; tak samo potrzebuje oklasków jak rozmowy z drugim człowiekiem, z publicznością,
- poziom trzeci: jego ego jest jak ziarnko maku i jest tu dla innych, aby inspirować ich do działania.
Czas, czyli chwila prawdy o prelegencie
Nie tylko chodzi o to, że prelegent kończy przed oznaczonym czasem, ale bardziej o to jak niektórzy prelegenci przeciągają ten czas. Bo mają coś ważnego do powiedzenia (w mniemaniu prelegenta) i publiczność z pewnością zechce tego wysłuchać (w mniemaniu prelegenta). Ba! Publiczność musi tego wysłuchać.
To niebywałe, że na poziomie tak technicznej sprawy jak zmieszczenie się w czasie, większość prezentujących ma problem, o którym nie wie. Jest to problem związany z ogromnym ego.
Dla tych, którzy potrafią się zmieścić w czasie, ważnym jest zupełnie inne wyzwanie:
jak wykorzystać ten czas, skąd czerpać cierpliwość, aby “nawiązać łączność”?
Maxwell radzi “zwolnij”, co mnie bardzo przekonuje, bo wierzę, że są rzeczy które wymagają czasu. Wtedy jest ten super rezultat, czyli zbudowany mostu między tobą a drugim człowiekiem, prelegentem a publicznością.
Prezentacja jak narkotyk
Wypisz prelekcje, które zapamiętałeś, a następnie obok napisz, co zmieniły w twoim życiu i pracy.
Teraz oceń które były tylko pięknym opakowaniem, ale bez żadnego prezentu dla ciebie.
Jest teraz czas mówców motywacyjnych, świetnych wystąpień, wielkich show, na których tabuny słuchaczy czują się świetnie. Zmotywowani, podekscytowani, na fali powtarzają “wszystko jest możliwe”. Dostają dawkę wiary w siebie i zastrzyk z endorfin. Trzyma czasami kilka dni, ale potem nic się nie dzieje. Dlatego czas na kolejna dawkę wiary w siebie i kolejny zastrzyk endorfin, aby można było powiedzieć “było super”. Takie wystąpienia robią furorę.
Przyznaję są świetnie skrojone i dobrze odpowiadają na nasze potrzeby. Łakniemy pustych obietnic, frazesów, nadziei. Są ludzie uzależnieni od tego typu doładowania. Zapotrzebowanie na takich prelegentów rośnie.
Po drugiej stronie są prelekcje, które sprawiają, że czujesz się niezbyt komfortowo. Czasami przyciskają do muru, abyś odpowiedział sobie na pytania. Czasami wychodzisz z tych prelekcji z myślą, która przyczepiła się jak rzep psiego ogona i domaga się odpowiedzi. Te prelekcje są zawołaniem do działania. Pokazują jak, dają instrukcje, ale nie ma na nich tłumów.
Dlaczego?
Bo mówią prosto z mostu, że nie wszystko jest możliwe, a żeby cokolwiek było możliwe trzeba doświadczyć, pracować, ruszyć się we właściwym kierunku.
Fot. Kenny Berker