Ukochany pies odszedł na zawsze. Tobie pęka serce, a dla społeczeństwa to wciąż temat, z którym sobie nie radzi. Temat tabu? Zakłopotanie zamiast wrażliwości? Niezrozumienie, jak wielką stratą jest śmierć ukochanego przyjaciela?
Kiedy odchodzi ukochany pies
Kiedy odszedł Tytus… Prawda jest taka, że odchodzi każdego dnia. Każdego dnia zmagam się z tęsknotą, rozpaczą, bezsilnością. Zamykam oczy i przypominam sobie jak, kładł mi swój aksamitny pysk na nogach. Trzymam się pazurami wspomnienia zapachu jego sierści. Czasami ból jest silny i mnie samą przeraża. Kiedy mój przyjaciel powiedział: Justyna, masz depresję. Nic nie odpowiedziałam. Zachorowałam na smutek. Wiem, że można to uleczyć, żyć z tym, planować w przyszłość. Śmieszne, Tytus nie rozumiał co to przyszłość. Uwielbiałam jak całym sobą potrafił być “teraz”. W ostatnich latach w ogóle zrezygnowałam z brania telefonu na nasze spacery, bo wtedy mogłam go uważnie obserwować. Z nim słyszałam więcej, zauważałam więcej, doceniałam chwilę.
Czy można kochać psa jak człowieka?
Tytusa bardzo kochałam. Ta miłość nie była ograniczona czy specjalna ze względu na to, że był psem. Był członkiem naszej rodziny. Był jak najmniejsze dziecko w rodzinie. Nasze oczko w głowie. Był magicznym prezentem, który nadał mojemu życiu nową wartość.
Wiem, że niektórzy mogą czuć się urażeni, że stawiam znak równości między psem a człowiekiem. Dla mnie człowiek nie jest żadną koroną stworzenia. Przeceniamy siebie, swoją wartość wobec innych istot, które są co najmniej tak cudowne i zagadkowe jak homo sapiens.
Można kochać psa jak człowieka. Można go kochać bardziej niż niejednego człowieka.
Za każdym razem, kiedy czytam słowa pożegnania w grupach skupiających towarzyszy labradorów mam łzy w oczach. Tam możemy pisać o swojej miłości bez cenzury, bo w codziennym życiu śmierć psa… to dla większości smutne zdarzenie, przykrość, ale nie powód do dramatyzowania, bo to był “tylko pies”.
Niestety, po drugiej stronie, po stronie codzienności nie za bardzo wiadomo, co z tym bólem robić. Śmierć człowieka jest uporządkowana w społeczeństwie. Kondolencje, obecność na pogrzebie, słowa współczucia i zrozumienie w pracy. Szacunek wobec straty i żałoby. A śmierć psa? Czy świat zdaje sobie sprawę, że taka śmierć tak samo jak boli? Zapewne nie, ale trudno świat za to winić.
Jak przejść przez żałobę w społeczeństwie, w publicznej sferze życia, kiedy nie ma na to norm, ścieżek, form, rytuałów, a czasami zwyczajnej akceptacji?
Nie noszę czarnych ubrań, ale jestem w żałobie. Wciąż ją przeżywam. Próbuję się z nią oswoić. Każdego dnia przełykam tęsknotę jak gorzką pigułkę. Rozumiem, że to może budzić zmieszanie. Nie chcę, aby ktokolwiek czuł się zakłopotany z powodu mojego smutku. Jednak też chcę, aby bardziej rozumiał ogrom starty i aby nasze społeczeństwo było bardziej na ową stratę ukochanego zwierzęcia wrażliwe.
Dlaczego strata psa jest tak wyniszczająca?
Straciłam szczęście. Szczęście codziennie zasilane radością labradora, który kochał mnie bardziej niż siebie. Udowodniono, że ludzie, którym towarzyszą w życiu psy, są szczęśliwsi od tych, którzy ich nie mają.*
Śmierć członka rodziny, a Tytus był nim, należy do najbardziej stresujących wydarzeń w naszym życiu. Rozpacz jest wszechogarniająca, bo tracimy z jego odejściem tak niezmiernie dużo. Psycholog Julie Axelrod wylicza ogrom strat.
Przede wszystkim straciłam źródło bezwarunkowej miłości. Jestem przekonana, że to jedna z najpiękniejszych relacji, jaką ma szansę przeżyć człowiek. Z drugim człowiekiem, kimkolwiek on jest, taki stan porozumienia, akceptacji bez względu na wszystko, jest niemożliwy.
Tracimy specyficznego członka rodziny – psie dziecko. Patrzymy jak rośnie, jak uczy się, jak rozumie, jak cieszy się z każdej wspólnej chwili. W tym kontekście Julie Axelrod śmiało pisze, że uczucie straty psa jest bliskie uczuciu straty dziecka.
Pies jest źródłem relaksu, bezpieczeństwa i idealnej przyjaźni. Sprawia, że jesteśmy sami dla siebie lepszymi ludźmi – bardziej wrażliwymi, szczęśliwszymi i cierpliwymi.
To strata towarzyszy życia. Cały mój kalendarz był układany pod Tytusa. Dni wyjazdowe były ograniczane do minimum, bo nie lubiłam się z nim rozstawać. Na wakacje jeździliśmy tam, gdzie psy były mile widziane. Uwielbiałam home office bo mogliśmy być razem. Każdy dzień roboczy miał najważniejszy punkt dnia- spacer z Tytusem w samo południe. Teraz nie mam z kim spacerować i mój styl życia, organizacja pracy… wszystko się zmieniło. Pozostał stres.
Nie pytaj mnie czego chcę?
Zaskoczenie. Przerażające zaskoczenie, jak bardzo odejście ukochanego psa wszystko zmienia. Pisał też o tym Frank T. McAndrew w poruszającym wpisie po śmierci ukochanej Murphy. Nie wiem jak wiele oddałabym za to, aby Tytus znów był ze mną, z nami. Z nim jako rodzina byliśmy w komplecie. Bez niego… wciąż nie możemy się pozbierać. Pracuję normalnie. Może więcej. Realizuję dodatkowe projekty. Piszę książkę z Joanną, która premierę ma wyznaczoną na październik, ale czasami mam dość hałasu.
Uciekam do ciszy. Do ciszy tego smutku. Wtedy nasze oczy się spotykają. Tytus, choć był psem z krwi i kości, zaszczycał mnie magicznym kontaktem wzrokowym. W tych psich oczach było wszystko, co najważniejsze. Miłość.
Teraz rozumiesz, że niczego tak nie pragnę, jak tego, aby do mnie wrócił.
Fot. Jacek Kutyba i zdjęcia z archiwum domowego.
*BadanieKatherine Jacobs Bao & George Schreer (2016) Pets and Happiness: Examining the Association between Pet Ownership and Wellbeing, Anthrozoös, 29:2, 283-296, DOI: 10.1080/08927936.2016.1152721