O Krzysztofie, który wygrał ze śmiercią 4 sierpnia 1944 roku

Dziewczynka nerwowo odgarnia kosmyk włosów. Na auli siedzi jeszcze 100 osób. Przed nią wciąż pusta kartka. Zegar tyka. Na tablicy temat:

 Który ze współczesnych poetów polskich jest mi najbliższy i dlaczego.

Wiedziałam, że Krzysztof. Mam 18 lat i wiem, że będzie mi z każdym rokiem bliższy. Jednak jak pisać o śmierci innej niż wszystkie. Nie znajduję słów. Są emocje. Nie napiszę. Nie zdam.

 

Tych miłości, które z nami na strumieniach białych płyną…

Baczyński

 

Litery kulawe. Czas ucieka. Przyszłość wisi na włosku. Napisze dobrze, będzie mogła się uczyć tam, gdzie chce. Jeżeli w ogóle coś napisze.( Po prawej fragment wypracowania- 1990 r.).

 

W myślach powtarza wiersz Krzysztofa napisany 27 stycznia 1944 roku:

 

 W nas , co jak pomników głazy,

z tych miłości mocno rośnie

przez te czasy, nad te czasy,

ponad nami – czas miłości.

 

Nie opuszczę Cię aż do śmierci!

Zamykam oczy. Krzysztof jak żywy. Młody. Chociaż kartki pożółkły, słowa nabrały z czasem mocy. Czas minął, a we mnie emocje 18 letniej dziewczyny. Ona nie napisała najlepiej tej pracy i znalazła się w klasie matematyczno-fizycznej. Widziała, że woli Krzysztofa niż Pitagorasa, więc odwróciła kartę. Jak? Dzięki swojej miłości do poezji.

 

Cisza…

Jest 2015 rok, 1 sierpnia. Wybucha Powstanie Warszawskie. Krzysztof wybiega z domu. Nikt go nie zatrzyma. Żadna miłość. Żadna śmierć.

Minęło ponad 25 lat, a on jest. Wiecznie żywy. Tylko on opowie najlepiej, co się wtedy stało. Nie używajmy modus irrealis komentując ten czas. Nie oceniajmy, a skupmy się na tym, aby zdać swój egzamin z życia. Dzisiaj poczytajmy wiersze Krzysztofa. Niezależnie od tego, co myślimy o Powstaniu Warszawskim. I nic nie mówmy. Nic. Nie trzeba.

 

Wszelkie prawa zastrzeżone dla justynaniebieszczanska.com © 2017 - 2025